Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykła, i pan Jan, bo mu zaraz o tem zausznicy znać dali.
Wywołany do sypialnego pokoju pan Jan, wysłuchawszy doniesienia służącego, wzgardliwie piękne usta skrzywił i rzekł:
— Jednakże to łajdaki! Patrzcie, konie kradli. A wszyscyście mi mówili o tym starym Bartoszu, że poczciwy, dumny i ciężki człowiek. Widzicie jak nie znacie ludzi!
— Terazby pora wziąć dziewczynę do dworu?
— Jak uważasz, rób tam sobie co chcesz z panną Teklą. Niechaj ona po nią pośle, mnie nie uchodzi; już i tak gadają. A potem zobaczymy.

XI.

Wieczorem już późnym weszła panna Tekla z zafrasowaną minką do pokoju, w którym stara podkomorzyna robiła pończochę i odmawiała koronkę. Po twarzy swej ulubienicy poznała zaraz zacna staruszka, że ma cóś coby powiedzieć chciała, a raczej czegoby chciała, żeby się od niej dopytano.
— Cóż tam moja Teklusiu?
— Wiatr i śnieżek pruszy.
— A! to bieda! A tu bydełku paszy potrzeba. Ale coś ty moja droga masz minkę skłopotaną.
— O! nie! nie! — odpowiedziała panna siadając do roboty przed świecą.
— Ale kiedy ja bo już widzę. To znowu sobie jakiś kłopot cudzy za swój twoje dobre serce przyjęło.
— Doprawdy pani, że nie.