Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał z uśmiechem: — A na co lufa?
— Juściż to wiesz, spodziewam się.
— Bo z pozwoleniem pana, pan myśli że to lufa strzela?
— A cóż?
— To najprzód panie, że ja mam taki sposób na kule, a do tego panie, że to trzeba umieć.
Znowu śmiechy i budnika poczęto poić, rozgrzewając go i wódką i rozmową. Pan Maciej wszystkie zęby miał na wierzchu, tak w doskonałym był humorze. Strzelił raz trzeci i czwarty z równem szczęściem.
Kazio porwał strzelbę budnika i chciał tej samej sztuki sprobować; Maciej spoglądał z flegmą gdy mierzył i plunął gdy chybił.
— Cóżto u djabła! mógłżem chybić?
— Najniezawodniej — rzekł Jaś, rzucając dziesięć dukatów — kwituję z reszty; idź, najedz się, do kredensu i bywaj mi zdrów. — Budnik ucałował rękę pańską i pozostał długo w podziwieniu nad złotem, które pierwszy raz w życiu posiadał, nie wiedząc czy za nie kupić wioskę, miasteczko, czy kilka mil lasu.
Starannie wreszcie skarb ten zawiązawszy w węzełek, w którym już znajdowały się dwa trzygroszniaki poważne, wyczyściwszy strzelbę i nabiwszy ją loftkami na wszelki przypadek, posunął się naprzód do kredensu, potem na folwark.
Tu potrzeba mu było uzyskać za kwitem należną mąkę, którą kum Bartosza, kowal dworski, obiecał odwieźć do Osikowego Ługu. Ale dajże sobie rady w takim dworze, nawet z rozumem Macieja! Najprzód nie było ekonoma, potem nie było pisarza, nareszcie nie było gumiennego, który wiedział o przysiężnym; a gdy