Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

My tymczasem dopowiedzmy, czego stara nie chciała i nie mogła wyspowiadać przed Julusią.
Dwór pański w Sumaczej (tak się zwała wieś i folwark, w którym młody dziedzic mieszkał), głośny był w istocie w okolicy wesołem życiem, które w nim wiódł świeżo ze szkół wypuszczony chłopiec. Matka jego, pani podkomorzyna, podżyła już wdowa, którą w okolicy zwano Dobroć-sama, ukochana od wszystkich, uwielbiana od biednych, święta w sercu niewiasta, była jedną z tych słabych istot, które dziwnym zbiegiem okoliczności, najlepszemi chęciami najgorszych dorabiają się skutków. Podkomorzyna była dobrą w istocie, do zbytku dobrą; ale dobroć ta i jej samej i otaczającym szkodliwą była i najnieszczęśliwsze wiodła za sobą następstwa. Łatwowierna bo poczciwa, stawała się łupem oszukańców którzy ją otaczali. Syn wychowany w pieszczotach, któremu w niczem sprzeciwiać się nie śmiała, popsuty pobłażaniem, stał się marnotrawcą i rozpustnikiem, posuwając się szybko po drodze, która go wiodła do ostatecznej zguby. Matka jednak w postępowaniu jego nic nie widziała, nic widzieć nie chciała zdrożnego; jedno złe poczytując małem, przypisywała wiekowi, drugie ludziom nie jemu, w inne nie wierzyła, reszty domyślać się nie mogła.
Dwór otaczający ją robił co sam chciał, ludzie naśmiewali się pokątnie z niedołężnej a poczciwej staruszki; i Sumacza stawała się jaskinią łotrowską, w której owa święta niewiasta, nie wierząc w grzech i zepsucie, żyła w zupełnej niewiadomości szkarad jakie ją otaczały. Dziwnym fenomenem, najgorsi z dworaków