Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Benedykta żądanéj korony, o. Gerbert, posłał innych na zwiady. Powoli toczyły się same rozprawy o środkach jakich użyć było potrzeba, aby dostąpić celu.
Jurga tymczasem patrzał, uczył się, dziwował, modlił, a braciszek dodany mu, karmił go owym tysiącem legend, które tu do murów przyrosły, powsiąkały w ziemię, w powietrzu unosić się zdają. Kilkanaście dni spłynęło, a nic jeszcze nie uczyniono.
O. Gerbert milczał i nie tłumaczył się nawet ze zwłoki.
Jednego dnia, gdy dla nieznośnego skwaru, w ciemnéj izbie na matach we dnie spoczywał Jurga i zdrzemnął się znużony, szelest jakiś posłyszawszy nad sobą otworzył oczy, a zdało mu się, że śpi jeszcze, gdy ujrzał tuż stojącego Andruszkę, który otworzywszy ręce, czekał na uścisk braterski. Jurga się porwał i dwaj bracia, nim słowo do siebie wyrzec mogli, powitali się pocałunkiem. Młodszy oczom swym nie wierzył prawie, bo się takiego szczęścia nie spodziewał.
W istocie było to nadzwyczajnym trafem, iż drugiemu wysłańcowi, przebrać się udało temi samemi tory i drogami, w ślad za pierwszym... O. Gerbert i Bernard nabrali oba otuchy, gdyż podwójne dary dawały im możność tém skuteczniejszego działania. Z Andruszką przybyła więcéj