Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze mną, może wam posłużę dobrą radą... ale... wszak mnie nie zdradzicie?
Bezprymowi wzrok się zaognił.
— Mnie zdradzano — odparł — ja nikogo...
Odeszli nieco na stronę; stała olcha stara nad błotem, Bezprym rzucił się na zieloną murawę, miejsce przy sobie wskazując księdzu, który przysiadł się skromnie.
— Tak — powtórzył — prawaście się nie wyrzekali... możecie się upomnieć o nie...
Bezprym dwie szerokie nagie dłonie otworzył.
— Z czém, gołemi rękami dwoma? — zawołał śmiejąc się. — Choćbym w nie wziął miecz, co jedno żelazo poradzi?..
— Alboż sprzymierzeńców i opiekunów znaleźć nie możecie?.. — podszepnął ksiądz.
— W kim? gdzie?.. — spytał Bezprym.
Nastąpiło milczenie. Ks. Petrek, gdyż on to był, ujął rękę Bezpryma i ucałował ją, choć się wyrywała.
— Miłościwy panie, litość mnie do was prowadzi... Posłuchajcie mnie — mówił — o sprzymierzeńca wam łatwo będzie...
Królewicz z natężoną uwagą słuchał, widać było, że serce żywiéj w piersiach mu uderzało i twarz blada oblewała się rumieńcem.
— Mówcie, gdyście poczęli! — zawołał — tu nas nie posłyszy nikt...
— Król Bolesław — ciągnął daléj ks. Petrek —