Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lesław. — Adalbertów mi tylko trzeba, coby krwią tę ziemię ochrzcili dla mnie.
Niemcowi rozmowa była niemiłą — począł pić i do kubka nucić piosenkę. I tak dosiedzieli do nocy patrząc sobie w oczy, a do ładu przyjść nie mogąc. Co król zagaił, Guncelin odpierał, co ów począł, tego niechciał Bolesław.
Gościna się przeciągała. Na dworze pańskim zawsze ona długą była, teraz w smutku swym i niepokoju, choć takiemu gościowi rad był król. Guncelin się wybierał i przysiadał, o podróży mówił a nie wyjeżdżał.
Codzień na ustach miał Odę — a rzadko mu się powiodło dłużej nią zająć króla. Uważał jednak, że wstręt do téj rozmowy coraz mniejszy okazywał, a raz już nawet sam o nią zagadnął, mówiąc, że w pląsach piękniejszéj dziewki nie widział nigdy.
Potwierdził mu to Guncelin chętnie, lecz wnet o czém inném zagadano.
W ostatku dzień już do odjazdu był przeznaczony. Nikt ze dworu nie jechał bez podarków i Guncelinowi więc król wspaniałe wydzielił, futrami, sztukami sukna i złotogłowu i naczyniem go obdarzywszy drogiem, przeciw zwyczajowi tylko, ani oręża ani zbroi nie dał żadnéj.
— Żelaza ci nie dam — rzekł klepiąc go po ramieniu — wolę złoto, bo pewny nie jestem, czy