Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W chwili gdy koń jego na ląd stąpił, dowódzca gromadki kazał się jadącym zatrzymać. Dosyć hałaśliwie i butno pytać począł wpatrując się w ludzi, co byli za jedni, zkąd i dokąd jechali. Naówczas o. Romuald spokojnie odpowiedział mu, iż od czeskiego króla jechali z listami do cesarza, a za prawo przewozu i przejazdu zapłacą co potrzeba.
Dowódzca pokręcił głową.
— Dużo się — zawołał — włóczy takich ludzi po świecie, co się opowiadają od królów, a jeżdżą, aby kupczyć, ludzi oszukiwać, a drugim chleb odbierać... Mnie wy nie oszukacie... Okazać trzeba listy i pieczęcie... Na burg pojedziecie...
Oparł się benedyktyn okazując suknię swą duchowną.
— Albo to łotry i sukni cudzéj nie mogą włożyć! — zawołał krzykliwie dowódzca. — Na burg! tam się rozprawimy...
Tuż po nad głowami ich prawie wznosiła się góra, na któréj stał zameczek. Zdala we wrotach jego widać było wypatrującą skinienia ludzi gromadę; więc choćby Andruszka ze swojemi przebił się przez tych co mu drogę zastępowali, niepodobieństwem było zbiedz od licznéj pogoni. Musiano się więc zgodzić na zwrócenie do burgu, a tuż i pachołkowie dokoła ich obstąpili. Ładowne jukami konie zwracały łakome ich oczy, dowódzca się uśmiechał i pędził, ludzie szydersko