Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciałby był módz zajrzéć w jego duszę? lecz czuł, że to jest niepodobieństwem. Ze wszystkiego jednak wypadało mu pozostać na dawném stanowisku, starać się nanowo obudzić zaufanie i — służyć jak dawniéj sprawie kościoła i cesarstwa. Postanowił być ostrożniejszym, ale niemniéj gorliwym. Cierpliwość i pokora były jeszcze najlepszém lekarstwem na podejrzenia.
W tych myślach zbliżył się ks. Petrek do miasta.
Uszło bacznego oka jego w chwili przestrachu, jaki zrazu go ogarnął, iż przy zakopywaniu zwitków pargaminowych miał świadków.
Traf chciał, że się dwaj Jaksowie przed rozstaniem swém chcieli na osobności rozmówić po bratersku. Wyszli więc godziną wprzódy do lasu i położyli się na ledwie oschłéj ziemi nieopodal od miejsca, w którém stał dąb stary... Szelest nadchodzącego spiesznie pisarza zwrócił ich uwagę, zamilkli i byli mimowolnymi świadkami zakopywania jakiegoś, jak się im zdawało, skarbu. Zaraz po odejściu ks. Petrka, którego mało co znali, Andruszka zaczął się śmiać z nieostrożności księdza i wniósł, żeby go nauczyć większéj baczności w ważnéj sprawie. Śmiejąc się poszli na miejsce, które dobrze widzieli i począwszy grzebać, dobyli z łatwością ukryte zwitki. Zdziwiło ich to, dlaczego ksiądz potrzebował taić się z niemi.
— Nieczysta to rzecz — rzekł Andruszka —