Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skając, gdy wieści lepsze przychodziły, spędzał znaczniejszą część dnia na czatach około dworu królowéj, nie zwracając na siebie uwagi wśród tłumu który go otaczał ciągle. Dzień i noc niemal całą stali ubodzy ludzie u ścian, spoglądając na wrota, cisnąc się, gdy komornika zobaczyli.
Ks. pisarz z innemi chodził na nabożeństwa błagalne i pokazywał się na nich jawnie, aby go tam wszyscy widzieli.
Dnie te w trwodze przebyte, wydały się wiekami...
Królowa gasła widocznie, a otaczający jéj łoże łudzili się jeszcze nadzieją. Czasem orzeźwiona zdawała się silniejszą, przemówiła słów kilka, uśmiechnęła do Teodory Sieciechównéj, przemówiła do Ryksy, zbladłą ręką pogłaskała wnuka, po tém opadała senna, znużona i powieki jéj zamykały się zsiniałe. Dzień jeden nie przyjmowała już pokarmu, zaledwie mogąc do ust spiekłych wziąć kroplę wody.
W nocy przebudzona, ujrzawszy u stóp łoża Sieciechównę, skinęła na nią. Noc to była ostatnia...
— Teodoro moja — rzekła — czas się zbliża, nie łudźcie się i modlitwami nie wstrzymujcie duszy mojéj. Jéj się tak pragnie ulecieć na łono ojcowskie. Któż wie, czy doczekam rana. Idź — proszę, powiedz ojcu swojemu, że raz jeszcze