Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dersko — toćbyś i mnie powinna jaką dziewkę przyciągnąć, a to, od ilu lat jestem na dworze, żadna nawet niewolnica i chłopka, królewskiemu słudze się nie uśmiechnęła.
Panicha poczęła wstawać, aby się od zjadliwego karła uwolnić, lecz siły ją opuściły i opierając się oburącz na ziemi, zaledwie podnieść się potrafiła, gdy Zyg popchnął ją śmiejąc się i znowu padła przeklinając go, odgrażając się, nareszcie kij schwyciwszy, by mu się obronić. Zygowi tego tylko było potrzeba, i on téż kij miał pod ręką, stanął z nim jak z mieczem do walki.
Gawiedź w drugim końcu dziedzińca stojąca, zbiegła się ze śmiechem, patrzeć na to osobliwe widowisko. Panicha nareszcie rzuciwszy kij, dźwignęła się z ziemi i klnąc Zyga, rzuciła do ucieczki. Karzeł i gawiedź gnali za nią i tak ze wrzawą wypędzili ją z dziedzińca, wśród powszechnego śmiechu. Psy obudzone hałasem, pognały za nią szarpiąc odzież i przyprowadzając niemal do szaleństwa.
Temu wypadkowi przypisywano, że nazajutrz Panicha była obłąkaną i w kruchcie kościelnéj śpiewała, skakała, plotła tak od rzeczy, iż ją z zamku precz wygnać kazano.
Miała ona przyjaciół na podzamczu i do nich się schroniła. Oddawna zwykła była u dalekich jakichś krewnych w ubogiéj chacie Drapaczów nocować i składać swe łachmany. Tu, gdy teraz