Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbywało na niczém, wracała z orszakiem godnym niemal królowéj, lecz czci jéj nie oddano, któréj duma pragnęła. Widocznie pozbywano się prawie radośnie. Oda wyjechała otoczona rycerstwem, sama jedna z swym małém dworem, w sercu żywiąc mściwe uczucie.
Ostatnie wejrzenie Panichy mówiło jéj coś, co ona jedna rozumiała i co w przyszłości obiecywało wiele.
Ks. Petrek, za którym goniła oczyma, wcale się nie zjawił. Wyjechali już za okopy i podzamcze, gdy na gościńcu ukazał się z kijem w ręku ks. pisarz, jak gdyby z pieszéj jakiéjś powracał wycieczki.
Ujrzawszy jadącą zatrzymał się niby zdziwiony, pozdrowił ją i rzuciwszy okiem po orszaku, który się składał z ludzi oswojonych z pograniczem, a rozumiejących niemców mowę, zawahał się zrazu z przystąpieniem do markgrafównéj, która się, zobaczywszy go, zatrzymała.
Widząc że nań oczekuje, zbliżył się pisarz, a że poczet nieco daléj stał, mógł się więc pocichu rozmówić, czego sobie życzył zapewne.
— Źleście uczynili — rzekł prędko — iż ztąd ustępujecie... Czasem gdy sprawa zdaje się przegraną, jest najbliższą końca... Cóż król?
— Nie szczędził podarków... ale mi słowa dobrego nie powiedział — szepnęła Oda. — Królowi! wszystkie niewiasty równe...