Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odziani dziwnie, patrzący dziko, groźni na pozór, a w istocie potęgą co ich otaczała strwożeni.
Powoli te tłumy wchodzić poczęły do izby stołów czterdziestu, bo tuż i król miał się ukazać ze dworem.
Z palatium króla do wielkiéj owéj jadalni, zawsze otwartéj dla obcych, gdzie każdy przybyły chleb, sól i napój znajdował nie mierzony, wiodła droga jedna pod dachem, druga przez dziedzińce. Czasem Bolesław wolał iść niewidziany, niekiedy dla okazałości z komnat swych ciągnął przez podwórze z całym dworem, powoli, aby i lud ubogi widzieć mógł majestat królewski.
A którędy król iść miał, zbierały się kupy ciekawych, dla pozdrowienia go po drodze.
Tego dnia czuli wszyscy, iż Bolesław iść będzie podwórcami, bo tu téż Lutycy i Wilcy stali nań oczekując, a trzymając się zdala od innych.
Nagle wszystko drgnęło i poruszyło się, zakołysał się tłum jakby wiatr fale podnosił, podźwignęły głowy, strzeliły oczy, szmer przeleciał po gromadach i zamilkło wszystko w oczekiwaniu.
W podsieniu królewski orszak się ukazał, a był tak wspaniały, jak gdyby Bolesław pany i książęta miał przyjmować.
Szły naprzód pacholęta na pół czerwono, pół żółto poodziewane, parami z sobą; za niemi komornicy w łańcuchach na szyi, z laskami w ręku, daléj podkomorzowie w szubach jedwabnych,