Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teczno. Ludzie, konie, psy, ptaki łowcze na berłach kręciły się niespokojne.
I gości dnia tego napłynęło więcéj niż zwykle, gości do sądu i łaski pańskiéj.
Do dnia Bezprym wyciągał w pole z sokołem i psem sokolniczym, z Ghezą i małym dworem swoim.
Mieszko także przechadzał się z komornikami swymi, jakby jakąś zamyślał wyprawę, gdy od królowéj matki przybiegł doń posłany, zwiastując mu, aby się do pół dnia nie oddalał z grodu.
— Przecz? — spytał Mieszko.
— Takie jest rozkazanie królowéj, — rzekło pacholę.
Na to nie było odpowiedzi, Mieszko popatrzał na niebo i wrócił do izby swojéj. Przez okna otwarte w komnacie Ryksy widać było ją z synkiem, którego uczyła modlitwy. Dziecię się do niéj uśmiechało, matka niemal smutnie nań patrzała.
Przed dworcem a pałacem króla stał mnogi lud wszelakiego stanu. Byli tu i władycy możni przybyli ze stron dalekich, i wojacy, i ubodzy kmiecie, i najuboższy lud, który stał na uboczu.
Wśród obcych od granic przybyłych kręcił się ks. Petrek, dostając języka, patrząc może, czy między niemi kogo nie było wysłanego od Magdeburga, aby się rozpatrzyć, co się tu działo.
Daléj stali na uboczu poganie Lutycy i Wilki,