Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a w każdym razie lepszy był jakikolwiek koniec jawny, niż przeciągnięta losu niepewność.
Ostatniego dnia, ażeby za widna nie przybywać, przestali kilka godzin w lesie i tu — o włos jeden nie spotkało ich nieszczęście wielkie. Właśnie w ostępie, w którym się rozłożyli, król polował dnia tego. Nie rychło zasłyszeli psów gony i myśliwską wrzawę tak, że ledwie czas mieli koni z paszy dopaść i w czwał się oddalić aby ich nie pochwycono. Łowcy królewscy tentent koni schwyciwszy, sądząc, iż ktoś królewskiéj zabawie przeszkadzał, puścili się w pogoń za uchodzącemi, i byliby ich pojmali może, gdyby Samek przytomniejszy niż inni, nie wprowadził ich na moczary i gąszcze. Lecz w ucieczce téj Antonia mniéj zręczna w obejściu się z koniem i trwożliwsza, pozostała gdzieś tak, że późniéj nawołując i szukając po lesie znaleść jéj nie mogli.
Pocieszali się tém tylko, iż nie daleko będąc Poznania, mogła późniéj ochłonąwszy, sama do niego znaleść drogę.
Zamiast przybyć wieczorem, ledwie po tém, ostrożniéj się już przekradając, w nocy zdążyli do grodu i furty u tumu. Stojąca w niéj straż na rozkaz Samka puściła jeźdzców, a choć około tumu spali już wszyscy, dobudzono się stróża i izba do spoczynku się znalazła. Samek i Odrzyn spełniwszy co im przykazaném było, pożegnali