Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 238.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnie słowa królowéj przyjął zadumany, wzrokiem pilnie badając żonę i opata.
— Cobym uczynił? — rzekł zwolna rozmyślając. — Możeszże wątpić, iżbym im przebaczył jak ojciec i do łaski przywrócił, aby zapomnieli co przecierpieli?.. Bogdajbym ich mógł z sobą wziąć do łaźni i sam na sam dać im naukę, aby więcéj nie broili... a potém u stołu posadzić poczestnie...
Opat spojrzał na królowę, która oczy spuściła, nie mówiąc nic więcéj. Sieciech, który stał nieopodal, słuchał cały drżący, sądził, że Emnilda więcéj powie po tak dobrém poczęciu, lecz królowa zamilkła, a król sparty na ręku ciągnął sam daléj.
— Z nimi powróciliby mi wszyscy ich powinowaci, do rady i do boju... wszyscy starzy druhowie moje, co przy mnie i za mnie krew leli... O! jakażby to była uroczystość wielka i święto!.. Ale... przewielebny ojcze — zwrócił się do opata Arona — Bóg takich cudów nie czyni dziś...
— Dlaczegoby dziś nie mógł uczynić, co wczoraj czynił? A jestli kto godniejszy takiego cudu, nad miłościwą panią naszą... Niech ona się modli... ja w cud wierzę.
Królowi dziwnie wesoło zaświeciły oczy.
— Emnildo moja! — zawołał — twoim modlitwom się polecam! Módl się...