Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wam przynoszę. Słuchajcie a rozważcie... i mówcie, co ja mam poczynać?
Noszą tu jednę starą babę złe duchy po dworze... Czarownica to pewno... jędza zła. Przyszła dziś do mnie z litościwém słowem (splunął stary) jakoby od markgrafównéj Ody, abym się ja z nią starał widzieć, a ona tobie, królu ty mój a panie, coś pomódz może.
Zerwał się Bezprym i siadł.
— Naprawdę? — spytał.
— Albożbym śmiał kłamać przed tobą, sokole ty mój złoty? — z wyrzutem niemal odezwał się Gheza — ja?..
— Nic więcéj nie mówiła?
— Nic. Co mam czynić?
— Co? — począł Bezprym gorąco — co? bezmózgi stary... czyż nie rozumiesz tego, że mnie gdyby szatan przyszedł pomagać, muszę go wziąć.
Gheza aż się cofnął przestraszony temi słowy, brwi mu się najeżyły.
— Nie mówcie w złą godzinę! — zawołał — nie wołajcie Licha, aby nie przyszło...
Chcecie — rzekł po chwili — toć pójdę dla was, gdzie każecie.
— Trzeba ci iść, trzeba iść, słuchać pilno, odnieś mi słowo każde!.. Słyszała pewnie markgrafówna, co zrobił ten pies... żal ją wziął nademną, królewskiéj krwi dzieckiem... Trzeba iść...
— Pójdę — odparł Gheza acz niechętnie —