Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wtórzyła inaczéj toż samo Panicha, usiłując mu wpoić przekonanie, że wiele na tém dla Bezpryma zależeć może. Gheza stał jeszcze jakby odurzony, gdy stara gniewna, że się nawet przybliżyć do niéj nie chciał, odeszła.
Od nieszczęścia, jakie go w łaźni spotkało, Bezprym jeszcze nie przyszedł był do siebie. Wrzał zemstą, która mu niemal zmysły odejmowała. Rzadko na ławie wyleżał, psy swe nogami kopał, po izbach latając z pięściami zaciśnionemi. Gheza go nie hamował, chcąc mu się dać wyburzyć.
Z poselstwem Panichy wchodząc zastał go jakimś wypadkiem, po wysiłku takim gniewnym, uśpionego snem twardym na ławie.
Jeden z psów jego ulubionych siedział na straży przy nim, głowę na nogach jego trzymając opartą.
Gheza jak ten pies przysiadł cicho i sparty na ręku, czekał téż, aż się Bezprym obudzi.
W godzinę może zerwał się z krzykiem i nierychło opamiętał, obaczywszy wiernego sługę, który mu kubek podał, aby się po śnie orzeźwił. Spalone wargi przyłożył doń Bezprym chciwie i okiem mu podziękował.
Legł zaraz znowu.
Gheza przysunął mu się do ucha.
— Słuchajcieno dobrze, panie mój, co to ja