Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powinno — mówiła Oda powoli nićmi się zabawiając, aby na starą nie patrzéć — serce litościwe znieść tego nie może, a radeby z pociechą dla biednych...
Nie rozumiejąc jeszcze, o co to iść mogło, Panicha kręciła tylko głową potakując, mruczała cicho:
— Pewnie! pewnie!..
— Jedni mają do zbytku, drugim na chlebie niemal zbywa — mówiła daléj markgrafówna — jednych otaczają dwory, drugim i pachołka brak...
W tém wstała i podeszła do baby.
— Widziałaś ty kiedy królewskiego syna Bezpryma? — spytała.
Oczy Panichy jak przestraszone biegać zaczęły dokoła, twarz przybrała wyraz niepokoju.
— Tego, którego królewicz młodszy niedawno precz z łaźni wyrzucić kazał, jak — niewolnika?..
— Tego samego.
— Zdalekam go widziała — szeptać poczęła szybko baba. — Zdrów i silny, ale niepiękny... zamęczyli go trzymając ze psy i ptakami w zamknięciu... Jeden stary ugr wierny mu nie odstępuje od niego.
Znać Panicha posądziła Odę o jakieś zamysły na królewicza i głową zaczęła potrząsać.
— E! jemu na tę biedę trudno radzić... król miłościwy pan sam go na nią skazał!.. Już on