Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym uporem, dał sobie zabrać i ziemię... ale się nie ugiął.
— Niewielu szczęściem takich jak on upartych przy starém — rzekł Andruszka — nikomu on oprócz sobie nie szkodzi...
— Z żupanów dawnych mało który stoi tak twardo, jak on — odezwał się Jaśko — ale ubogiego narodu, co trzyma z nim i z takimi jak on, jest dużo!.. U góry król, rycerstwo, władycy, duchowieństwo... a u dołu lud, co żyje jak żył i patrzy tylko, by wrócił do dawnéj swobody... Jeżeli Mieszko ojcowskiéj nie będzie miał dłoni...
— Mieszko wojownik dzielny — odparł Jurga.
— Daj mu Boże szczęście — zakończył Jaśko — bo jeźli mu sił nie stanie... i my wszyscy poginąć możemy...
Wspomniał jakby z niechcenia Bezpryma i zamilkli wszyscy.
Powrót do klasztoru łatwiejszym był z towarzyszem, który się do nich przyłączył. Jaśko znał dobrze okolicę i był najlepszym przewodnikiem. Dowiódł ich więc aż do polany, z któréj gród tyniecki widać już było. Tu rozstać się musieli.
— Hej! — rzekł na rozjezdném wzdychając Jaśko — jakbym ja wam rad był, gdybyście mi przybyli w gościnę... ale... Andruszka głową potrząsa... siedźcież w dziurze zamknięci i pośćcie z mnichami... A gdy się wam zatęskni, huknijcie do mnie... choć na łowy razem pójdziemy w lasy!