Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszędzie, cofnął się oniemiały i przestraszony, jakby widmo z grobu wstające ujrzał.
Andruszka nie został za bratem, w milczeniu wyszli oba i dumnie słowa nie mówiąc, groźno wpatrzyli się w przerażonego gościa.
— Jaśku z Tęczyna — odezwał się Andruszka — jeżeliśmy się skryli przed tobą, to nie dla własnego bezpieczeństwa... Winniśmy życie ludziom litościwym, co nas ocalili bez wiedzy króla... czynimy to dla nich, iż się nie pokazujemy... Chcieliście nas widzieć, macie... ale wiedzcie to, że jeżeli nam nie dacie słowa i przysięgi, że nie wydacie nas... życie wam wziąć musimy...
Jaśko stał jeszcze nie mogąc przyjść do siebie z wielkiego zdumienia. Patrzał i oczom nie wierzył, słuchał i nie wiedział, co trzymać o tych dwu nieboszczykach. Pojąć mu było trudno, by króla oszukać ktoś śmiał dla ich ocalenia. Znał on Bolesława...
Za Andruszką Jurga powtórzył.
— Słowo nam dajcie... lub...
— Nie potrzebujecie mi grozić!.. — zawołał Jaśko. — Nie jestem królewskim dziesiętnikiem i pachołkiem, ale wojakiem jak wy... Biliśmy się nie jeden raz obok siebie... cieszę się, żeście ocaleli, a zdradzać was, niech mnie Bóg broni wszechmogący...
Innego słowa nie potrzebowali Jaksowie i wnet z nim ściskać się zaczęli. Zatém, choć Domosul