Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyk mały, dzidę w ręku. Zgarbiony trzymał się na mierzynie i milcząc spoglądał na dwu braci i leżącego konia i dzika. Z pod wąsów można się było domyśleć uśmiechu szyderskiego, z mową wcale nie śpieszył. Stał jakby był w domu i jakby czekał by go ci obcy pierwsi zagadnęli. Oni téj najmniejszéj do tego nie mieli ochoty.
Wreście, nie pozdrowiwszy ich po chrześciańsku, co ich uderzyło obu, stary zawołał.
— Droga zwierzyna! Zkąd wy?
Andruszce się nie bardzo odpowiadać chciało, ale był rad zbyć go.
— Byliśmy w gościnie u ojców na Tyńcu — pozwolili nam zapolować, a no łowy nie samowite...
Zmierzył oczyma nieznajomy obu — wspomnienie o ojcach i Tyńcu nie zdawało mu się do smaku...
— Pewnie królewscy jesteście, odedworu? — zapytał.
— Jesteśmy wojacy — nie dworacy — odparł Jurga.
Stary głową pokręcił.
— Co myślicie poczynać? — spytał.
— Wracać, jeden pieszo, drugi z koniem — rzekł Jurga.
— A dzik?
— Możecie go sobie wziąć, jeśli chcecie —