Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla obcych mógł się na co przydać odyniec, bo tu mięsa czworonogich nie jadano.
Strata konia bolała obu okrutnie, Jurga czuł się winnym, i wyrzucał ją sobie. Zajęli się tak mocno doznaną stratą i rozmyślaniem co daléj robić mają — bo do klasztoru chyba powracać trzeba było natychmiast, a dzień im przepadł cały — że ani słyszeli, ani spostrzegli, gdy tuż ku nim nadbiegł konno jeździec i stanął... Nie widzieli go jeszcze, ale dwa psy bure już się im pod nogi do zwierza rzuciły.
Z nich się dopiero domyśliwszy, iż ktoś zbliżyć się mógł i pochwycić ich tu z nienacka, podnieśli oczy strwożone... Andrsuzka[1] uchodzić chciał, ale brata zostawić nie mógł.
Jeździec, którego koń sapał i bokami robił, był im szczęściem nieznany; człek już nie młody, odziany dziwnie, wyglądał dziko i stanu jego odgadnąć było trudno.
Konia miał pod sobą mierzyna grubego, okrytego zimową siercią grubą i najeżoną. Ponad nim widać było zgarbioną nieco silną budowę człowieka, okrytego kożuchem niedźwiedzim włosem na wierzch włożonym. Na głowie czapka ze łba meszki, z białemi kłami, nadawała mu straszne oblicze, z pod niéj długie pasma włosów na pół siwych i brodę na dwoje rozdzieloną, rozczochraną, policzki żółte i oczy czarne widać było... Uzbrojenie miał staroświeckie, ciężki topór, mie-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Andruszka.