Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po cóż boleć za tém co się wymodlić nie mogło? Uśmiechali się spoglądając na lasy.
Stały one w pogodnego dnia blasku: okryte szronem lśniącym: ciche, majestatyczne, tajemnicze, wabiąc ku sobie.
Ranek zimowy był cudny. Niedawno trochę śniegu przypadło — potém mokry śnieżek w wilgotną mgłę się zamienił, która do drzew i traw przyrosła mrozem... Każda gałązka, każde zdziebełko małe przystroiło się w białą, połyskującą szatę, i w niéj to nawet, co dla oka, pospolitych dni niewidzialném było, stało się widoczném. Las zdawał się gęstszy, gałęzie obfitsze, a na ziemi co pozostawiła jesień, odżyło w bieliźnie zimowéj, jakby wskrzesone do nowego pośmiertnego żywota.
Stały puszcze ciche, otwierając swe głębie — a nigdy może obu Jaksom nie wydały się tak cudownie pięknemi jak teraz. Konie ich teraz wypoczęte, rade swobodzie prychały i szły lekko a raźno...
Rozglądali się po okolicy dobrze, aby napowrot znaleść drogę.
Własnemi téż ślady mogli nazad dostać się do klasztoru...
W okolicy niepłoszonego zwierza obiecywało się dosyć — lecz na drobnego się nie myśleli porywać.