Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sieciech stary odchodzić miał, gdy go król znakiem, który zrozumiał, zatrzymał. Często bardzo dawał mu na dzień następny rozkazy, czekał więc na nie sługa, ale Bolesław nie odezwał się, aż wyszli służebni.
Ręką skinął, aby się doń Sieciech przybliżył.
— Słuchaj ty — stary — rzekł — co mi tu trutnie do uszu przynoszą, na królowę i na was, o tych nieszczęsnych Jaksach. Nie dośćem się niemi namęczył póki żyli, nie dość ich śmierć odżałował, jeszcze z grobu mnię prześladują. Kto tu zmyśla baśni, że królowa i wy, dla córki waszéj, z pod moich rąk ich wyrwaliście i żywicie! Kto to mówić śmie, i powtarzać. Ja o tém dwakroć już słyszę, a nie radbym trzeci raz téj wieści!! Ogłoście mi po dworze, kto będzie śmiał się z tém nosić i mówić o tém... nie jak psu odszczekiwać mu każę pod ławą, ale jak psa go nę lub ubić każę.
Sieciech słuchał zbladły i osłupiały; gdyby nie mrok w izbie oświeconéj tylko ogniem komina, którego blask do łoża nie sięgał, Bolesław poznałby był na twarzy sługi przerażenie i niemal znanie[1] się do winy. Starzec drżał — potrzebował zebrać myśli, nimby się zdobył na słowo.
Król mówić już przestał — czekał na odpowiedź, Sieciech stał oniemiały...
— Słyszeliście i wy pewnie o tém? — dodał król — lub może wam w oczy nie śmiano tego

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – przyznanie.