Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Późno w noc ruszył się wreście Bolesław, i dwór cały z nim, choć po izbach jeszcze niektórzy zostali u dzbanów, rozgadani. Sieciech i komornicy prowadzili go do sypialni.
Zyg téż szedł probując czy mu się jeszcze raz rozśmieszyć nie uda.
— Miłościwy panie — mówił — Sieciechowi staruszkowi dać było spocząć, a zamiast ochmistrza Markgrafiankę dziś było ochmistrzynią mianować...
Król go ręką po głowie klapnął bez gniewu.
— Onaby pewnie bardzo nie była markotną — dodał Zyg.
Widząc uśmieszek na twarzy, błazen daléj ciągnął.
— Tylko z ks. Aronem bieda... bo oni o wszystkiem na dworze muszą wiedzieć, a mało co im do smaku...
— Milcz — nicponiu! — groźno ofuknął król i silnie go uderzył. — Na księży nie śmiéj rwać się z językiem... bo ci go oberznąć każę.
Zyg skulił się wpół, syknął i wysunął rękę pocierając miejsce, w które został uderzony.
Prowadzący króla z pochodniami do sypialni, doszli do jéj drzwi tylko; tu postawiono straż, a dwaj komornicy i Sieciech tylko towarzyszyli Bolesławowi do łoża, na które rozebrany, legł natychmiast.