Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc czyńcie, pomagajcie sobie, aby to miejsce otrzymać! — począł nagląc ks. Petrek. — Powiedzcie mu o Jaksach i o zdradzie królowéj. Jeżeli to nie jéj sprawa?.. ale któżby się ważył na nią?.. no... to się oczyści...
Ks. Petrek dodał jeszcze kilka słów i szybko się oddalił. Nadchodziła godzina wieczerzy. Dnia tego na dworze ludzi było wielu.
Z dwunastu panów radnych Bolesława, połowa z nim przybyła z Gniezna, byli posłowie różni; był z Danii goniec od króla i z Rusi dwu kneziów, którym rad był Bolesław, bo ich potrzebował.
We wszystkich izbach stoły były pełno obsadzone, czeladź z pochodniami stała u ścian, gwar panował wesoły we dworcu. Pomiędzy panem a gośćmi i czeladzią, związek był jakiś żywy, tak, że ilekroć król Bolesław milczącym był i pochmurzonym, odbijało się to w otoczeniu — gdy wiedziano, że rubaszne swe odzyskał usposobienie, śmiało się wszystko, Zyg chodził inaczéj, pachołkowie i komornicy żywiéj się obracali. Wolne słowo, które się innego czasu nikomu z ust wyrywać nie śmiało, leciało aż do pańskich uszów...
Od powrotu z Gniezna raźniejszym był Bolesław, wszyscy téż za nim ochocze mieli twarze i po kątach gziła się czeladź i komornicy, a w podwórcach niebardzo téż było cicho. Rozlegały się