Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyszłości, którą na namiętności Bolesława oparła. Poczęła téż mówić szybko.
— Król we mnie rozmiłowany... ja to wiem! Ale mnie mieć nie będzie, tylko gdy z nim obok siąść na tronie prawo mi da... Inaczéj nie... nie... nie! Wiem, że dla mnie wszystkie mu zbrzydły!
Rozśmiała się.
— Królowa zna to dobrze, radaby mnie dawno do ojca odprawić! We dworze mnie czernią, jakobym jeszcze w domu miała kochanka... co mi tam!!. młoda i piękna jestem... niech mówią co chcą... król się o to nie spyta... Zechce mnie mieć, musi przed ołtarz prowadzić...
Ksiądz słuchał trochę oczy spuszczając.
— Wszystko to wiem... i wasza miłość wierzysz téż, że ja sługa wierny cesarza, życzę, aby się tak stało jak chcecie... A kto do tego dąży, trzeba by umiał drogi sobie znaleść.
— Jakie drogi? Ja go oczyma trzymam na uwięzi, byle mi się nawinął... — poczęła Oda — królowa się krzywi, Ryksa głowę odwraca... nie dbam o to... śmieję mu się przy nich... Wczoraj gdyśmy szły, zostałam ostatnia... umyślnie... Bolesław stał z boku... pochyliłam mu się tak, że mnie pocałował. Nie widział nikt...
— To wszystko nie pomoże — szepnął ks. Petrek — póki królowa nie zostanie odprawioną do klasztoru... Jéj tam lepiéj będzie...
— A mnie na jéj miejscu! — rozśmiała się Oda.