Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrana się w las możemy wymknąć, ani nas kto postrzeże...
— Nie kusiłbyś mnie — odezwał się Andruszka — nie godzi się, przeorby się gniewał. Obiecaliśmy mu być posłuszni...
W tém Jurga dłużéj wytrzymać nie mogąc, poskoczył doń.
— Przeor pozwolił!..
Zerwał się tak starszy, jak gdyby téjże godziny chciał na koń siąść.
— Kłamiesz! — krzyknął — mów prawdę!
— Prawdęm rzekł... — uderzając się w piersi ręką, odparł młodszy. — Przyznam ci się, prosiłem go. Wprawdzie dawał mi rady i przestrogi, ale drzwi nam nie zapiera...
— Jutro w las! jutro w las!.. — klaszcząc w dłonie począł wołać spragniony Andruszka. — Jabym się go prosić był nie ważył. Tyś dobry brat... ale jeżeli... jeżeli się co stanie...
— Cóż się stać może?
— Nuż spotkamy kogo?
— Alboż nas może pochwycić z nienacka? — odparł Jurga.
Andruszka wahał się niepewny, a znać było po nim, że pokusie ulegnie; oczy mu błyskały, poszedł zaraz do kąta, gdzie broń złożoną mieli.
— W lasach zwierza dostatkiem być musi! — począł jakby upojony. — Jutro dodnia... na łowy! jutro dodnia...