Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych, lecz tego dnia wspomnieć jeszcze nie śmiał przeorowi o gorącém żądaniu.
W istocie żal mu było brata, a Jurga potajemnie to samo żądanie i myśl miał, przy danéj sposobności, rozrywkę tę wyjednać dla Andruszki. Odrazu w tak dobrych byli stosunkach z młodym klerykiem, iż oba się spodziewali z jego pomocą wyjednać zezwolenie.
Tymczasem zabawką było rozglądanie się w owém życiu klasztorném i chodzenie około koni, które tak cudownie ciężką podróż wytrzymały. Z mnogich stad, jakie niegdyś mieli, dziś zostały im tylko te dwa niepoczesne, grube koniska, wzięte gdzieś z pod prostych pancerników i do których po odbytéj podróży przywiązali się dziwnie. Cóż wart był wojak bez konia? Najgorszy nawet drogim się stawał, gdy był jedynym.
Pozbawieni koni, czuliby się stokroć więcéj niewolnikami. Lękali się tylko, aby w końcu ciężar, jaki niemi klasztorowi przyczynili, nie zmusił do pozbycia się ich. Andruszka nie śmiał o tém mówić Jurdze, ten téż bał się zasmucić domysłem brata.
Kilka dni już upłynęło im w Tyńcu wśród ciszy i spokoju, gdy raz około południa gwar usłyszeli w podwórcach i Jurga wybiegłszy do przedsienia, najrzał przybywający orszak rycerski, cale pokaźny, przeciw któremu sam przeor wyszedł na powitanie. Nie mając czasu rozpatrywać się