Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciw temu... to się i na wojnie przydać nieraz może...
Zadumali się oba.
— Jak ci się zda? długo to potrwać może? — spytał Jurga.
— Zda mi się, że nie krótko — rzekł Andruszka — gdyby to nie zbyt długo miało się ciągnąć, w Poznaniuby nas przetrzymali...
— Ale juści w las chyba czasem na łowy nam będzie wolno... — dodał młodszy, któremu swoboda smakowała, i westchnął.
— Ja o to przeora nawet nie będę śmiał pytać... — rzekł Andruszka. — O półtorej godziny od Krakowa, gdzie namiestnik królewski siedzi... a koło niego i ludzie się odedworu kręcą... nużby nas kto poznał?..
Smutna taka rozmowa pociągnęła się do wieczora. Z izby swéj słuchali bracia, jak dzwoniono na modlitwy, słyszeli jak szli na nie i wracali zakonnicy. Wieczorem przyniesiono im znowu posiłek skromny, ale dostatni, taki jakiego używali mnisi sami, którzy mięsa czworonożnych zwierząt nigdy nie jedli, dwoma daniami się ograniczali, lecz mieli oprócz tego chleb, miarkę wina i owoce latem. Tu piwo i miód zastępowały kosztowny napój zachodni. Pochlebiali sobie wprawdzie benedyktyni, że klimat ostry zwyciężą i winnice zaprowadzić będą mogli, lecz szło to oporem i powoli.