Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śniło na podziw pięknie, i gdy zrana się do koni zerwali, nowy w nich duch wstąpił. Zaledwie wyruszyli z noclegu, z wielkiém podziwieniem swojém, o staj kilkanaście z lasu się wydostawszy, na urwistém wzgórzu nad rzeką zamarzłą teraz, ujrzeli w ogrodzeniu budowle, a nad niemi wysoko krzyż, który im Tyniec zwiastował. Zdala słychać było odgłos klasztornego dzwonka. Słupy dymu podnosiły się nad dachami. Z niewymowną pociechą w duszy, czując się ocalonymi, popędzili konie, by się co rychléj dostać pod dach gościnny.
Nie było trudności z przebyciem lodu, a dobra droga, wyjeżdżona, którą widać drzewo z lasu wożono, poprowadziła ich do bramy.
Była ona dosyć warowną wprawdzie, nie bez myśli o jakimś nieprzyjacielu, opatrzoną częstokołami i ostrem zaborolem, lecz nie wyglądała pokaźnie. Na mur czasu jeszcze nie stało. Przez te wrota na zewnętrzne dojechali podwórze, z którego furta druga prowadziła do właściwego klasztoru. Pozsiadali tu z koni i prowadząc je w rękach, podstąpili ku zapartym wrotkom. Te się jednak natychmiast otworzyły i stróż w odzieży ciemnéj ciekawemi mierzył ich oczyma. Był to braciszek, który już trochę języka rozumiał, i gdy mu Andruszka opowiedział, że są od opata posłani, a z przeorem mówić potrzebują, wnet od