Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Młodzi jeszcze oba. Jeden mi tu chorzał z tęsknoty, czy zamknięcia, a no odszedł.
— Cóż to za jedni mogli być? boć ja tu o wszystkich wiem, a takich dwu, przypomnieć sobie nie mogę.
— Jam téż nazwisk i imion nie był ciekawy. Zdało mi się, że braćmi chyba być musieli, gdyż się z sobą kochali bardzo.
— Na wolność ich puszczono? — zapytał ks. Petrek — który był już pewien, że za nić chwycił, i chciał dotrzeć do kłębka.
— Pewnie — pewnie — ja tam nie wiem — nie moja to rzecz — nie moja — rzekł stary — nocą ich wyprowadzono odemnie.
— Wczoraj?
— Tak jest — rzekł dobroduszny Ruprecht.
To mówiąc, ponieważ go już kędyś powoływano, pożegnał pokornie ks. protonotaryusza i pospieszył z powrotem. Jeden z komorników znać widział go na rozmowie z ks. Petrkiem, i uląkł się, aby go nie badał. Zaledwie stary podszedł ku niemu, zapytał czy pisarz nie wyciągał go na rozmowę o więźniach. Zdziwiony niezmiernie nie przyznał się winowajca do tego, co mówił z ks. Petrkiem, któremu niedowierzano i lękano się go powszechnie. Już Pisarz, rad z podchwyconéj wiadomości, miał powracać do swéj celi, gdy go zaproszono, aby wstąpił i spoczął. Trzeba było