Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 063.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chowny, nieznany obu braciom, mąż poważny, z krzyżem na piersiach, na ciężkim złotym zwieszonym łańcuchu. Za nim widać było staruszka, co przyniósł kosz, ale ten wpuściwszy go, sam nie wchodząc, zewnątrz pozostał.
Bracia powstali na widok księdza, którego rękę poszli ucałować wedle zwyczaju.
Piękna twarz duchownego, choć surowa nie zdawała się im nic złego zwiastować. Szedł jakby pociechę niosąc z sobą, a nim mówić począł, zmierzył téż wejrzeniem baczném Jaksów.
Ci stali przed nim milczący.
— Przyszedłem wam, moje dzieci, zwiastować jeżeli nie ocalenie, to nadzieję jego. Nie mogę, bo prawa nie mam, powiedzieć wam, ani komu to winni jesteście, ani co wam przeznaczono. — Uczyniono wszakże tyle, iż z pod gniewnéj ręki króla, miłościwa opieka was wyrwała. Nadzieja więc w Bogu, iż czas ułagodzi pana i możecie być ocaleni. Lecz, w bożéj to woli, w bożéj łasce. Módlcie się o nią.
Tu zamilknąwszy nieco duchowny mówił daléj.
— Na swobodę wynijść, choćbyście rycerskim słowem byli związani, nie możecie. Ktoś nieopatrzny zobaczyłby was, wydałaby się przed czasem tajemnica. Są dobrzy, ale i złych ludzi jest wielu. Musicie więc pozostać w zamknięciu, tu — lub może gdzieindziéj. Dla świata umarli jesteście nikt wiedzieć nie powinien że żyjecie.