Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary głową kiwnął.
— On mi moje prawo pierworodztwa chce wydrzeć!.. Mogę go zabić, a ją... zabrać.
— Bratowę? — niedowierzająco spytał węgier.
— W Rzymie rozgrzeszą... ja wiem... Gorzéj niż bratową, Oda druga żona Mieszkowa była Chrystusową oblubienicą, a wziął ją i nie było mu nic...
Mówił z taką gorączką, że Gheza przerywać nie śmiał, a zresztą wierzył wszystkiemu i pochwalał wszystko, co ukochany pan powiedział.
— Po świecie jeszcze piękniejszych nad Ryksę i młodszych dużo... — szepnął.
Tu chwilę pomilczawszy Gheza dla zabawy znać biednego więźnia do ucha mu szeptać począł.
— No... a wówczas w kościele, jakeście to babom się przypatrywali, nie widzieliście markgrafianki Ody, hę? To dopiero kobieta...
— Widziałem — żywo zawołał Bezprym — piękna jest... Juścibym ją wziął, ale nie na żonę... Na królowę się nie zdała, bo oczyma bardzo strzela po ludziach...
— O! strzela... strzela... — śmiejąc się dodał Gheza — i już sobie tura upolowała... hę! hę!..
Bezprym uderzył go po ramieniu.
— Kogo?.. myślę, że nie jednego? — zapytał.
— Ma ich dostatkiem co za nią chodzą i śmieją się do niéj, a co jeden ten... za wszystkich stanie.
— Kto? kto? mów...