Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko! Są godziny... chce się iść wydusić wszystkich i choćby zginąć samemu...
— Niech Bóg uchowa... tsyt! nie mówcie nawet tego — odezwał się stary w rękę go całując — nie mówcie. Trzeba żyć... trzeba żyć, aby piękną królowę mieć i koronę złotą... i...
Machnął znów ręką po swojemu.
Na wspomnienie królowéj dziki wzrok Bezpryma rozpłomieniał. Grała w nim gorąca krew matki i namiętna dziada i ojca, w marzeniach swych sennych i dziennych widział białe królowe i czarne oczy wlepione w siebie.
Z dziecinną jakąś lekkomyślnością chwytając za rękę Ghezę, rzekł mu śmiejąc się.
— Wezmę Ryksę Mieszkowi... piękna jest! piękna!.. Widziałem ją małą, gdy cesarz Otto przysłał na nasz dwór, żeby się chowała na żonę dla tego... (wyraz dodał plugawy). Naówczas już była piękna, ale czy ty widziałeś Gheza, jaka ona dziś... jak ona wybujała, rozkwitła... jaka z niéj królowa?.. Zakradałem się w kościele, ażeby się tych niewiast pięknych do syta napatrzyć..
Gheza ręką uderzył po czole.
— A ksiądz na to co mówi?
Bezprym nie odpowiadając ciągnął daléj.
— O! piękne króla niewiasty... i niewolnice, i dwór, i żony żupanów, gdy się postroją do pana... ale piękniejszéj nad Ryksę nie ma żadnéj... Gheza, ja mu ją wezmę! hę.