Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bezprym słuchać się zdał z przyjemnością, powolnego marzenia swego sługi, a oczyma jakby doń wówił[1] — prawno daléj — co więcéj?
Gheza téż ciągnął głosem cichym i niespieszącym...
— Albo to królewicz mój, nie jest prawym, pierworodnym synem królewskim? albo to jemu nie należy państwo? Ma kto iść do klasztoru i w mnichy, toć chyba Mieszko... a piękną Ryksę po nim dostanie mój pan! I królestwo, i skarby i koronę!
Stary klasnął w ręce.
Podparty na dłoni słuchał Bezprym.
— Praw, praw stary — szepnął — tyle mojego, że w téj niewoli mam ciebie, co mi jak piastunka dziecku bajki prawisz! Tyle mojego. Tyś mi został jeden... Mam ojca, który mnie na oczy nie dopuszcza, mam brata, co mnie znać nie chce, no — i więzienie, trochę tylko jaśniejsze i przestronniejsze od tego, w którym trzymają skazanych...
— Gołębiu ty mój, sokole mój biały! orle złotopióry! — począł stary Gheza — nie narzekaj, a karm się abyś silny był, gdy ci z klatki przyjdzie wylecieć; przyjdzie ta godzina, przyjdzie! ja ją widzę oczyma mojemi... héj! hej Eljen! słyszę jak cię królem witają...
Zbliżył się kroków parę i rzekł ciszéj.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – mówił.