Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cugle mu puścić — odparł król — ani ja go wstrzymać potrafię. Własnéj krwi obawiać się muszę. Po matce ma krewnych, znajdzie łatwo sprzymierzeńców między niemcami. Ażali przeciw cesarzowi Ottonowi własny syn nie powstawał?
Sposępniał Stoigniew, spuścił głowę.
— Gdzie człowiek nie może nic — rzekł.[1] — Bogu trzeba sprawę zlecić i jego prosić.
Westchnęli oba, a Bolesław wpatrując się w ogień, szeptał jakby sam do siebie.
— Stary mój! policz wrogów, zrachuj co grozi, a nie dziwuj się czołu posępnemu i temu, co mi z duszy bucha. Na jednego Mieszka, Bezprym, trzech synów Ody, czechy, niemcy, ruś, dalecy i blizcy, a Mieszek jeden... jeden... i wojak dzielny, ale wódz?
— Wodzem się wojak staje — przerwał Stoigniew.
Zamilkli znowu, a stary namiestnik już był rad przerwać niemiłą rozmowę i do snu nakłonić.
— Noc późna — rzekł — spocząć by należało.
Gdy na to nie było odpowiedzi, skłonił się do kolan, zwołał komorników, aby łoże przygotowali i na straży pozostali. Tak dzień ten się zakończył długi i ciężki dla króla, który z myślą o mnichu układał się do spoczynku.
Nazajutrz rano, gdy Stoigniew zjawił się znowu u króla, znalazł już u niego Sagana, który przyszedł był z oznajmieniem, iż mimo poszuki-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; najprawdopodobniej zbędna kropka.