Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koju pragnął, niemcom się kłaniał... Wracałem z wojny... szeptano coraz częściéj, że się państwo na braci musi podzielić. Znaczyło to rozbić je i pokrajać na sztuki jak mięso, aby wrogom łacniéj kawały połykać było. Niemce co nam dali Odę, aby za nią okupem tysiące niewolnika swojego odebrać, czyhali na przyrodnią bracię, aby ich téż z niemkami poswatać, niemki przy nich posadzać. I mnie zawczasu markgrafa Rygdaga córkę przywieziono, któréjem nie chciał, a żyć z nią musiałem. Ojciec panem był, woli jego słuchać była synowska rzecz.
Co matka moja posiała, chwast począł ogarniać. Krzewiono wiarę, ale państwo, wcześniéj niż dorosło, już się padało. Cierpiałem posłuszny. Szedłem bić się na rubieże, a króla opasywano, aby czynił po ich woli.
Miał ojciec brata Sydbora, a po nim dwu bratanków, Odylona i Prybuwoja. Ci mniszce się zawczasu kłaniali... jam się bił a mnie tam moją ojcowiznę zawczasu na kawały darto... Ojciec milczał...
Naznaczono państwo jedno dla Świętopełka, dla Władywoja drugie, a dla Lamberta trzecie. Dwu synom Sydbora dano ziemie szerokie, aby téż sobie w nich panowali. Gdym słuchając o tém milczał, bom ci słowa rzec nie mógł, ojciec czasem poklepał po ramieniu i do ucha mi szeptał: Przy tobie będzie stolica, władza i zwierzchnictwo.