Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spuściwszy, na śniegu dostrzegł ślady stóp ludzkich świeże.
Puszcza ciągle gęsta, ku wierzchołkowi wzgórza cokolwiek jednak przerzedzoną była. Z pomiędzy pni grubych, zdziwiony król dostrzegł słabe światełko.
Koń zarżał w téj chwili, jakby je pozdrawiał. Wprędce téż podbiegłszy kilka kroków, stanął rozpatrując się do koła. Bolesław dostrzegł maleńką ubogą lepiankę. Przez szpary okiennicy przerzynało się trochę blasku, ponad daszkiem dymu obłoczek lekki się unosił. Koń rżał ciągle, jakby nawoływał.
Jakoż, nim król miał czas z konia zleść — szmer dał się słyszeć u drzwi, uchyliły się one i głos drżący, odezwał się z nich pierwszy.
— Niech będzie pochwalony!..
To powitanie chrześciańskie, równie jak krzyż było znamieniem wiernych, wśród mnóstwa jeszcze skrytych i ukrywających się bałwochwalców. Ale wśród puszcz najmniéj się go mógł król spodziewać, bo właśnie lasy były pogan schronieniem, w nich oni bezkarnie sprawowali swe obrzędy. Uroczyska zastępowały kontyny.
Usłyszawszy pozdrowienie to, król prędko i donośnym głosem odpowiedział nań, zlazł z konia, zostawując go swobodnym, i zbliżył się ku drzwiom lepianki.