Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Był tu miłościwy panie, ale się do lasu wynieść kazał, zostawując dwór i sługi dla miłości waszéj — a kazał mi rzec, gdybym pytany był, że należy do tego rodu, który krwi swéj płacze, przeto się gościowi radować nie może.
Wszyscy pobledli słuchając tych słów, mężnie i dobitnie wypowiedzianych przez śmiałego sługę, król ani nań spojrzał nawet — ani mu odpowiedział...
Lice jego zmieniło się nieco, pobladło, dłoń, w któréj kubek trzymał, zadrżała — czoło się pofałdowało — ale usta słowo wstrzymały.
Nie wstał jednak od tego stołu nieprzyjacielskiego, czując się i tu i wszędzie jedynym panem i gospodarzem. Wzgardził doznaną obelgą.
Umyślnie może jadł powoli i długo, pił wiele, psom rzucał reszty, usiłując się okazać bezpiecznym i obojętnym. Lecz Radzisz widział na wskroś, że w nim wrzało i gotował się gniew srogi — burzyło się kryjomo wszystko.
Nie nadszedł jeszcze wieczór, lecz już do niego było blisko. Tu się właściwie nocleg należał zmordowanym, których za królem coraz więcéj się pościągało i obozowało we dworze a podwórzach, ale, wkrótce król dał znak do pochodu, i sam ruszył z ławy ku przedsieniu, gdzie mu już przemienionego konia, bo jeden przez cały dzień dźwigać go nie mógł — siodłano.