Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 179.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i soli niepodano. Stała służba tylko — gospodarza i rodziny jego widać nie było.
Król jakby nie zważając na to, wszedłszy skierował się ku świetlicy. — I tę zastał pustą.
Palący się ogień świadczył, iż nie dawno byli tu ludzie, ale znikli. — Radzisz musiał sam panu gospodarzyć.
Wyszedł razy parę, a król poznać mógł z jego zasępionej twarzy, iż nie wszystko tu było w takim porządku, w jakim się znaleźć spodziewano, coś niespodzianego, nie miłego mąciło przyjęcie w tym domu.
Bolesław jednak o nic nie spytał, zapatrzył się w ogień, zadumał. Dopiéro, gdy po długiéj oczekiwania chwili, służba poczęła na stół jadło przynosić i dzbany, król popatrzał uważniéj. — Uderzyła go niebytność gospodarza.
Słusznego wzrostu młody mężczyzna, postawy pięknéj, oczu jasnych, ale ubrany ubogo stał z boku. Zdawał się tylko czekać na pytanie i mężnie do odpowiedzi gotować. Twarz mu płonęła, to bladła.
— Kto tu gospodarzem? — zapytał król.
— Pan mój, stary Tomko Jaksa — rzekł podniesionym głosem sługa.
— Niema go doma? — odparł król — któremu się brwi ściągnęły.
Na odpowiedź dłużéj teraz zbierał się zapytany...