Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pod jakąś niefortunną wróżbą rozpoczęte łowy i daléj się nie wiodły. Zwierz znajdował zawsze przesmyki, któremi pierzchał bezkarnie. Łowcy źle obejmowali knieje. Trafiano tylko na drobną zwierzynę, która nikomu nie robiła uciechy. Król co się czasem był zwykł zapalać, teraz obojętny jechał i zimny.
Pięć godzin może po lesie tułając się, szczęścia próbowano na próżno. Sagan klął okrutnie, łajał wszystkich straszliwie, ale to szczęścia nie poprawiało. Choć próżnych wiader nikt przy wyjeździe nie widział, zaczynano się jakichś złośliwych domyślać czarów.
Czarom naówczas wiele przypisywano i siła nieczysta przeszkody stawiła często. Znużenie czuć się dawało silnie, głód i pragnienie dokuczały. Drużyna pańska, chcąc poprawić łowy, rozbiła się na wszystkie strony, rozpierzchła i pozbierać nie mogła. Król Bolesław został z Radziszem jednym i dwoma pacholętami, tak chmurny jak wyjechał z zamku, ale mocno znużony. Zdawał mu się to z twarzy czytać Radzisz i rozpoznawszy się w lesie, bo tu w całéj okolicy każdą znał ścieżynę i niemal każde drzewo stare — nadbiegł do króla z wiadomością, że o kilkoro staij jest dworzec, w którym by spocząć i posilić się można.
Król głowę odwrócił, posłuchał go i dał znak przyzwolenia.