Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na kominie, ks. Petrek uderzył w ścianę i chłopak nadbiegł z łuczywem, spiesząc rozniecić drzewo przygotowane. Kląkł na ziemi i dmuchał z całéj siły, aż sucha olszyna płomieniem się nie zajęła. Dopóki był tą robotą zajęty, przybyły milczał, naglądał nań, pokazywał mu co miał robić, a ku księdzu spozierał.
Dopiero gdy się drzwi za chłopcem zamknęły, pisarz przystąpił bliżéj do komornika i rozmowa głosem cichym się zaczęła.
— Cóż tam z tobą się dzieje Harno?
Zagadnięty począł ciężko wzdychać i kilka razy się w piersi uderzył.
— A! zawsze jeszcze źle! — rzekł — w sumieniu i na duszy niepokój ten sam... Trup ten za mną chodzi. Nie odstępuje mnie dniem ni nocą. Wy wiecie ojcze, spowiadałem się, pokutuję, na kościoły daję, za grzech żałuję... a kamieniem mnie przywala... nieboszczyk.
— Pokuta długa być musi — odezwał się pisarz — ale bądź spokojny... ja czuwam nad duszą twoją i wyrwę ją ze szponów szatana.
Harno pocałował księdza w rękę.
Petrek przysunął się do niego bliżéj jeszcze i rzekł cicho.
— Co mówił król ugrom? nie wiesz?
— Groził! — odezwał się równie cicho Harno — groził nie im tylko jednym, ale wszystkim. Zły