Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze i takim głupi, że co zrobię to głośno, gdy drudzy jak pocichu i pociemku co spłodzą, nikt przynajmniéj nie wie o tém...
Ksiądz trochę kwaśno się uśmiechnął.
— Czemużeś to pod ten czas nie w izbie u króla? — spytał — przydałbyś się ku rozrywce... a tu lada gawiedź śmieszysz...
— Nogą dziś dostałem, to się leczę na chłodném powietrzu — odparł karzeł — pan mój chmurny i pioruny z niego biją jak z obłoków, a ja tego nie lubię, gdy we mnie lecą.
— Na ciebie one nie padną...
Karzeł głową potrząsał z powątpiewaniem.
— Pójdźcie no popróbujcie.
— Gdybyś co i oberwał — śmiejąc się i gładząc karła, który starał się tych pieszczót uniknąć, dodał ks. Petrek — tobie się każdy guz opłaca...
— Odstąpię je wam za tę samą cenę bez zarobku — mruknął Zyg, i wnet usta sobie zatulił rękami, wspomniawszy, że z duchownym miał do czynienia.
Ksiądz się jednak nie obraził wcale, owszem śmiać się zaczął nawet.
— Jeżeli ci tu tak źle — mruknął pospiesznie — było ci z Jaksami dziś rano wyjechać do lasów...
Próbował tak każdego ks. Petrek, napomykając o nich ciągle, ażali się kto z czém przed nim nie wygada.