Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miałam swéj woli! Wszystko złe poszło z tego łotra Gwidona, który na śmierć zasłużył. Gwałtem rozbójnik porwał mnie z sobą... choć się broniłam... Związali mi ręce, zamknęli usta... Biedny mój pan, biedny dobry pan, padł jego ofiarą. On nie był winien... oni oba niewinni byli, to były złote serca... to byli ludzie jakich nie ma w świecie!.. O! ja nieszczęśliwa! Potracono ich... zabito! — wybuchnęła oczy zakrywając.
— Czas do pokuty!.. iśćby ci się oczyścić do klasztoru... — rzekł duchowny — włosiennicę wdziać na grzeszne ciało!
— Nie... nie!.. — krzyknęła gwałtownie dziewczyna — nie... ja do klasztoru nie chcę... nie pójdę. Ja przy królowéj pani zostanę... wierną sługą... ja...
Nie wdając się już z nią w dłuższą rozmowę, ksiądz pisarz odwrócił się od płaczącéj i poszedł daléj ku drugim komnatom niewieścim.
W trzeciéj znalazł siedzącą Teodorę Sieciechównę, zapłakaną, zadumaną, tak że nie posłyszawszy gdy wchodził, ulękła się i krzyknęła, zobaczywszy go przed sobą. Wstała, by go w rękę pocałować.
Tu ksiądz Petrek nierównie łagodniejszym się stawił, twarz téż okazywał więcéj wypogodzoną.
— Dziś wszędzie łzy na drodze spotykam — odezwał się. — Cóż to za przyczyna?
Sieciechówna zarumieniła się mocno.