Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się. — Patrz... starym być poczynam, włos mi codzień więcéj siwieje... ociężałem. Koń jeden przez dzień do wieczora mnie nie dźwignie... ja téż sobie sam jak koniowi ciężę. Ciało do grobu ciągnie... niech Bóg będzie miłościw grzesznéj duszy... O zbawieniu myślę, a za przyczyną świętego mojego opiekuna Wojciecha i patrona Maurycego i Wacława, Bóg mnie za przewinienia karać nie będzie... Trzeba myśleć, aby pot i krew moja, co w tę ziemię wsiąkła, nie poszły marnie. Noc i dzień słucham, ażali nad granicami krzyk się nie ozwie... Grozą tylko mogę strzymać napastników...
Tą grozą dla mnie, dla syna, będzie korona na skroni... królewska korona...
Dlaczegóż jéj nie mam otrzymać?.. Co ojciec nasz Benedykt straci, gdy mi ją da, jak innym, którzy ani tyla ziemi, ani takiéj nie mieli potęgi?
Synowi jak zbroi potrzeba korony pobłogosławionéj w Rzymie... Otto III, niech mu Bóg świeci nad duszą, własną swą cesarską mi włożył na skronie... za berło dał mi włócznię św. Maurycego... a jednak przeczą mi tytułu króla i korony... Ja ją muszę mieć!
Ognistemi oczyma popatrzał na opata Arona, który wzrok trzymał utopiony w ziemię i myślał milczący.
— Cóż ty mówisz, ojcze? — począł król ożywiając się coraz więcéj — tyś najlepszym do-