Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczerwienione oblicze pańskie zapłonęło mocniéj jeszcze, drgnął, coś niewyraźnego, jak przekleństwo, z ust mu się wyrwało. Sieciech stał z spuszczoną głową siwą.
— Pozwijcie opata Arona do mnie — rzekł król.
— W téj chwili odprawia ofiarę świętą...
Na to nic nie odpowiedział Bolesław i dał po chwili wynijść Sieciechowi.
Ledwie za nim opadła zasłona, gdy się wsunęło pacholę. Zdala wyglądało na wyrostka, zbliska mu się przypatrzywszy, poznać w nim było można karła i niemłodego już człowieka. Darował go był niegdy królowi Guncelin, przyrodni brat jego, a raczéj powinowaty, syn wygnanéj Ody z drugiego łoża. Niemczyk, jak wierny pies niemal, przywiązawszy się do pana, był poufałém stworzeniem na dworze. W części przez litość nad słabą istotą, trochę dla zjadłéj złości i dowcipu, któremi zabawiał, Zyg był królowi upodobanym. Jeśli sobie nadto pozwolił, król nogą wyrzucał go za drzwi, częściéj jednak słuchał, tak, jak się cierpliwie słucha brzęczenia owadu w lecie. Wolno mu było wiele, musiał przecie patrzyć na marszczące się brwi pana, ażeby nie przebrać miary.
Zyg miał właściwy sobie mówienia sposób, rad czy nie, z obowiązku powinien był pana zabawiać. Dziś na wchodzącego gdy król spojrzał, karzeł pozostał bojaźliwie w dali. Poznał, że zbli-