Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Król długo nań popatrzał, nim się odezwał, a pierwsze jego słowo było.
— Jaksów stracono?..
Rozkaz królewski, wczoraj wydany, brzmiał, że dnia doczekać nie mieli, a dzień biały cisnął się przez okiennice.
Sieciech milcząc skłonił tylko głowę, król spojrzał nań i zamilkł,[1]
Twarz znowu surowszą się stała i posępniejszą jeszcze.
— Miklasza Jaksę, który tu ojca przywiózł — odezwał się król — przywołać do mnie.
Sieciech głową potrząsł, dziwnie jakoś zafrasowany stanął i podniósł oczy.
— Miklasz, miłościwy panie, wedle przykazania ojca na śmiertelném łożu, nic nie zyskawszy, musiał wczoraj zaraz z ciałem ztąd jechać precz. Wola ojca dla dziecka święta... Nie ujrzą go tu więcéj oczy nasze. Zaklęli się Jaksowie wszyscy i powinowaci ich, że progu zamkowego nie przestąpią więcéj... Wszyscy, ile ich jest! — westchnął Sieciech.
Zarumieniła się jakby krwią oblana twarz króla, spojrzał groźno, pogardliwie, ale... nie wybuchnął.
— Dziś do dnia — kończył Sieciech — Jaksów powinowaci, dwu najdzielniejszych dowódzców naszych, Sreniawa i Pobóg, pojechali téż precz ze dworu z drużyną.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.