Tego dnia jakoś nic się dobrego nie święciło, król, gdy stróż wszedł, siedział już na łożu, sparty rękami obiema, włos miał rozrzucony, brwi jeżyły się gęste, zadumany był i ze snu wyniósł gniewy. Obyczajem wojaka i gospodarza, zamruczał naprzód pytanie. Co na dworze?
Stróż klęczący u komina, odpowiedział, że chłód i wiatr urosły w nocy i Bolesław więcéj nie spytał. Zdawał się nawet nie słuchać odpowiedzi na pytanie z nawyknienia zadane. Dumał.
W synu Mieszkowym było ojcowskiego wiele, ale i z matki przeszła weń gorąca krew Bolesława Lutego, którego imię nosił. Mieszko milczący był i zamknięty i Bolesław nim być umiał, ale zmuszać mu się było potrzeba, do kłamania twarzą i zaparcia ust.
Na twarzy i w mowie widać było męża potężnego, co siłę swą czuje i żadnéj się walki nie lęka. Pod czołem wypukłem i szerokiém, drgały widocznie niemal bujając myśli nie tajone. Postawa malowała dumę, nie małego człowieczka, który ją nosi jak ranę, nieustannie obawiającą się dotknięcia — ale dumę bohatera co wie, iż ma prawo stanąć wysoko z woli Bożéj.
Od śmierci Mieszka, który z pokorą niemal stawił się nieraz u progu cesarskiego pałacu w Quedlinburgu i Dziewinie — do téj chwili gdy Bolesław stanął prawie na równi z cesarzem niemiec, zawojowawszy szerokie ziemie słowiańskie,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 088.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.