Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za ich czapkami, ani zmiarkować, dokąd ich prowadzą.
Zdala czas jakiś przyświecał Ryba łuczywem, po tém światło to zgasło i znaleźli się wśród nocnych ciemności. Czuli owiewające ich powietrze mroźne. Jurga podniósłszy głowę, postrzegł nad sobą niebo i gwiazdy.
Jakiś czas postępowali w milczeniu, pod nogami czując to ziemię umarzłą, to lodu skorupę, to trochę śniegu, którym ziemia była okrytą. — W tém ścisnęli się pachołkowie i bracia z podziwieniem, ujrzeli się w jakiéjś budowli ciemnéj. Prowadzono ich, popychając, przejściami wązkiemi, skrzypnęły jakieś wrzeciądze, wtrącono ich znowu do izby ciemnéj. Wnet cofnęli się ci, co im towarzyszyli, i bracia znaleźli się sami, omackiem, w jakiemś więzieniu nowém, nie mogąc téj zmiany wytłumaczyć sobie.
Chwilę postawszy w miejscu, Jurga ruszył się pierwszy szukać ściany. Pod dłońmi uczuł mur zimny. Podłoga była z dylów ułożona. Gdy oczy oswoiły się z ciemnością, u góry ujrzeli przez szpary okiennicy zamkniętéj wciskające się blade brzasku jakiegoś światełko.
Do koła panowała cisza głucha. Kiedy niekiedy tylko przerywana szmerem, jakby ludzkiego głosu stłumionego, który brzmiał jak oddalony śpiew powolny.
Nikt nie przychodził.